Nie mam zaufania do klasyfikacji rozgraniczającej epoki, czasy, ludzi. Zakłamania było pełno i w poprzednich okresach, i taktycznych, i legendarnych, i podłych, i pięknych. Jak słowa Kościuszki czy ks. Poniatowskiego skaczącego do Elstery W realiach wojen sienkiewiczowskich i w niezliczonych innych apologetykach i propagandach, jeżeli już o nasze i nie nasze minione czasy chodzi. Nie ma sztywnych przedziałów. Jedno zazębia się i przechodzi w drugie. Zwróćmy uwagę, że największe w dziejach skomasowanie łgarstwa, nie po roku 1945, lecz po raz pierwszy 5 maja 1912 nazwane zostało w Petersburgu Prawdą, a światu całemu wtarte w oczy, już bez przerwy, od 27 października 1917. Tyle że od 23 września 1945 nagrodzone orderem Lenina. Nie ma więc tu żadnych barier celnych między epokami. Legenda tego, co było w ostatniej wojnie, też nie powstała po, lecz w czasie tej wojny. Tyle że można się było wtedy, łapiąc za klapy rozmówcę, jeszcze wykłócać. A dziś, niech-no kto spróbuje, choć mruknięciem, zakwestionować na przykład pod niebiosa wyśrubowane cyfry strat, czy inne, zalakowane pieczęciami patriotycznej kazionszcziny. Ohohoho! Hooo Naturalnie, że styl jest dziś gorszy. Gdzie samodzierżcę Wszechrosji ochraniało kilkuset agentów Ochrany, dziś byle prezydenta demokracji kilka, jeżeli nie kilkadziesiąt tysięcy policji. Więc raczej bym się zgodził na formułę przejściową: z deszczu pod rynnę, niż jakościowo przeciwstawną.