Hanna Szumańska-Grossowa. Wiersze i inne fragmenty
Moje najwcześniejsze wspomnienie z domu Grossów to pokój Jasia i grupa koleżków (w tym Adam Michnik) planujących gazetkę ścienną. I śmiechy-chichy kto ma zostać redaktorem naczelnym. Następna scena, którą pamiętam ma miejsce w dużym pokoju z fortepianem, tapczanem i dużym stołem pod oknem. Siedzę na krześle przy mniejszym stole bliżej drzwi, naprzeciw mnie w fotelu, ale też przy stole, siedzi mama Jasia, z papierosem i filiżanką kawy przed sobą (a może kieliszkiem czerwonego wina?). Musiałam wpaść zaraz po szkole w mocno zszarpanym fartuszku szkolnym nie pasującym do tej okazji. A mama Jasia rozmawia ze mną jak z dorosłą, nie jak z nieopierzoną nastolatką, koleżanką syna. Rodzice większości bliskich mi rówieśników pracowali poza domem, a kiedy ich spotykaliśmy, byli nieuważni, zawsze zajęci czymś innym. My też raczej ich unikaliśmy. Ona darzyła nas rodzajem przyjaźni. I zaciekawienia.